Herezja – droga dla nielicznych. Esej o myśleniu

1.

Początkowo tekst ten miał formę konspektu wystąpienia, jakie wygłosiłem podczas pewnej (tak to ujmę) biesiady intelektualnej. Potem, gdy treść konspektu konsultowałem ze specjalistami z różnych obszarów nauki, jeden z nich zasugerował, abym nadał mu formę artykułu problemowego.

Dlaczego postanowiłem zająć się zjawiskiem herezji w jej niereligijnym kontekście? Najpewniej dlatego, że przez całe dorosłe życia badam dzieje różnych wspólnot religijnych i – wyznam szczerze – wielce irytuje mnie nieznośna maniera pewnej części autorów piszących o innowiercach z pozycji konfesyjnych. Jakże chętnie i często określają oni wyznawców innych Kościołów, religii, czy kultów, mianem heretyków. Ba, zdarzają się i tacy, którzy (traktując te określenia zamiennie) odnoszą do innowierców epitety: sekciarze, schizmatycy, a nawet odszczepieńcy. I to bynajmniej nie w publikacjach pisanych „kiedyś tam” lecz tekstach powstających i publikowanych współcześnie. Dziwi mnie ta (ujmę to oględnie) niefrasobliwość, tym silniej, że od dającego się określić czasu obowiązuje zasada poprawności ekumenicznej. Norma wykluczająca napastliwość, a tym bardziej poniżanie kogokolwiek; a przywołane określenia trudno uznać za inne, niż negatywne. A jednak te terminy są używane i – co mnie ogromnie dziwi, ale i niepokoi – wobec Braci w Chrystusie; no
i – najważniejsze – wobec bliźnich

I najpewniej z powodu natrętności używania określenia heretyk zrodziła się we mnie chęć przypomnienia jego pierwotnego znaczenia. Słowniki mówią bowiem, że w epoce przedchrześcijańskiej za heretykauznawano każdego, kto miał wyraziste poglądy. Określenie to wolne było zatem wolne od wszelkiej oceny.

Z czasem jednak, doprecyzowując ten termin, zaczęto eksponować fakt, że osoba uważana za heretyka głosiła poglądy odmienne (nieortodoksyjne) wobec poglądów liderów konkretnych społeczności i środowisk. Cechą wyróżniającą heretyka (w tym ujęciu) była konsekwencja trwania przy swoich przekonaniach.

Ergo: za heretyków (czy to w przenośni, czy dosłownie) uważano osoby, które kwestionowały (de facto odrzucały) poglądy głoszone przez autorytety w danej dziedzinie. Choć, jak uważam, użycie w tym kontekście czasu przeszłego nie jest szczęśliwe, gdyż osoby przyjmujące poglądy odmienne od „powszechnie obowiązujących” (w ściśle określonej sferze) zdarzają się i dziś. Można jedynie zastanawiać się nad tym, czy mają one (przywołam pewien eufemizm) tak samo „pod górkę”, jak mieli ich odpowiednicy w czasach wcześniejszych. Oczywiście odrębnej analizy wymaga kwestia dlaczego uznano odmienne poglądy za aż tak kontrowersyjne, że aż heretyckie.

Tymczasem – świadomie powtarzam dla podkreślenia istoty intrygującego problemu – w definicjach słownikowych znalazłem i takie wyjaśnienie, iż pierwotnie heretykiem [od greckiego αἵρεσις, hairesis, od ‘branie’ – w domyśle – ‘dla siebie’ – ‘wybierać’, łac. haeresis, haireticos;] nazywano osobę, która dokonała [dobrego] wyboru; oczywiście dobrego (zasadnego) w jej przekonaniu[1].

Przytoczona wykładnia (podkreślam: obojętna emocjonalnie) przez wielu współczesnych autorów haseł lub redaktorów słowników nie jest uważna za najważniejszą; z reguły jest wykładnią kolejną. Być może dlatego, że autorzy haseł i redaktorzy leksykonów przyznają prymat wykładni odnoszącej się do postawy wobec zasad religii, czy tzw. wyznania większościowego. Albowiem ten kontekst określenia heretykjest dziś przede wszystkim kojarzony z przyjęciem i głoszeniem religijnych przekonań (poglądów, egzegez), odmiennych od obowiązujących w obrębie normatywnie traktowanej danej wykładni oficjalnej.

Ale też nie może dziwić przyznanie pierwszeństwa religijnej wykładni pojęcia herezja (heretyk), bo dziś właśnie kontekst ów jest uznany o tyleż ważniejszy, co z całą pewnością bardziej powszechny w publicznym obiegu informacyjnym. Mówiąc inaczej: konotacje religijne (światopoglądowe) terminu heretyk stały się synonimem odstępcy religijnego, a nie – jak wynika z pierwotnego znaczenia tego terminu – określeniem osoby o wyrazistych poglądach, które można było przypisać którejś z funkcjonujących wówczas szkół filozoficznych lub postaw życiowych. Nazwa ta miała zatem charakter wyłącznie informacyjny, a nie oceniający, czy stygmatyzujący, by nie użyć określenia: piętnujący[2].

I na tej konkluzji zakończę odnoszenie się do religijnych kontekstów zjawiska (postawy) herezji. Chciałbym bowiem przypomnieć o pierwotnym znaczeniu tego terminu jako określenia jako swobodnego wyboru własnych poglądów.

2.

Wychodząc z pierwotnego sensu pojęcia heretyk nie będzie przesadą założenie, że za kogoś takiego uważano tego, kto zdecydował się mieć własne zdanie – odmienne od opinii (poglądów) obowiązujących w jego środowisku. Najistotniejsze jest to, że osoba głosząca odmienne poglądy zadeklarowała otoczeniu, że dokonała ważnej dla siebie (mniej lub bardziej radykalnej) zmiany przekonań i – co najważniejsze – uznała tę zmianę za jak najbardziej zasadną, gdyż dobrą dla siebie samej.

Bez wątpienia można (i trzeba) rozważać powody przesądzające o tym, że konkretna osoba przyjęła przekonania, które były opozycyjne wobec uznawanych za właściwe w określonym środowisku. Jednak współcześnie przyjęcie owych nowych przekonań (postaw) często nie jest wynikiem skorzystania z uznawanego w danej społeczności za obowiązujące prawa swobodnego wyboru przekonań. Aż takiej wolności nie aprobuje chyba żadne środowisko.

Ważne jest, że wybory dokonane przez heretyków nie wyniknęły z ich emocjonalności, gdyż może nie byłyby doraźną reakcją na jakiś bodziec, lecz dyspozycją względnie trwałą.

Oznacza to prawo każdego człowieka (uznanego za heretyka) do zmiany jego przekonań, czyli kolejnych zmian wyznawanych poglądów. Wszakże zmiany dokonywanej absolutnie dobrowolnie, bez strachu, czy pod presją. Przyjmijmy, że wolty myślowe są efektem przemyśleń, ale też szczególnej kalkulacji. Stygmat odmieńca (heretyka) z reguły naraża odrzucających takie czy inne normy i poglądy środowiskowe na ostracyzm. A nie każdy pragnie doświadczać krytyki. Ergo: nie każdy ma odwagę, by płacić za zmianę swych poglądów.

Jeśli człowiek kontestujący zastany porządek rzeczy upubliczni swe przemyślenia (co otoczenie odbiera jako kwestionowanie obowiązujących zasad i norm), najpierw bywa przywoływany do porządku. Gdy odmieniec nie zastosuje się (obojętnie z jakich przyczyn) do wezwań (nakazów) autorytetów, bywa, że stosowane są sankcje wobec kontestatora, bo autorytety źle znoszą sytuację kwestionowania ich racji, utożsamiając wszelkie werbalizowane wątpliwości wobec zasad lub przekonań obowiązujących w danym środowisku za podważanie ich pozycji formalnej.

Można założyć, że nie zawsze owocem subiektywnych przemyśleń i wyborów jest zbudowanie w pełni alternatywnego opisu mechanizmów społecznych lub sposobów postępowania, bądź wyobrażeń, alternatywnego wobec tych, które obowiązują w danym środowisku. Ile razy poglądy uznane za heretyckie są ledwie mutacją jakiejś zastanej ortodoksji pojęciowej, tyle razy nie ma podstaw, by każde takie przekonanie oddalać. Cóż kiedy jednak strażnicy ortodoksji (cokolwiek byśmy za nią uznali), okrzykną heretyckimi poglądy niepokorne i wolą napiętnować je. Tymczasem w wielu przypadkach owo odmienne spojrzenie bywało źródłem ważnych odkryć naukowych lub wynalazków[3].

Czy dla dawnych gremiów opiniotwórczych heretykami nie byli myśliciele mający poglądy odmienne od wówczas obowiązujących czy to w zakresie wyobrażeń o prawach i mechanizmach rządzących światem? Kimże bowiem był choćby Mikołaj Kopernik, który opublikował wyniki swych ustaleń w dziele De revolutionibus orbium celestium[4], uzasadniając w nim przekonanie o heliocentrycznej budowie układu planetarnego, w jakim znajduje się Ziemia? Czy nie zakwestionował uznawanych w swej epoce za niepodważalne wyobrażeń o zasadach organizacji wszechświata?

3.

Przez chwilę pozostańmy jeszcze na gruncie przekonań dotyczących mechanizmów powstania Ziemi. Oto od ponad dwóch stuleci toczy się spór zwolenników idei ewolucjonizmu i kreacjonizmu. Konflikt wskazuje sytuację, gdy zwolennicy jednej ze szkół myślenia mają swych adwersarzy za heretyków. Można tu mówić herezji wzajemnej.

Zdarza się, że konkretna społeczność (zamknięta na dialog z tymi uznanymi za innych) nabiera cech, które socjologowie określają, jako postawę sekciarską[5]. Istotą jej jest przyjęcie i krzewienie przekonania o absolutnej wyższości poglądów własnych przy jednoczesnym odrzuceniu a priori opinii oraz przekonań niezgodnych z nimi. Inaczej mówiąc: w takich środowiskach za niedopuszczalną uważa się każdą próbę zweryfikowania obowiązujących w nim przekonań, norm, bądź poglądów. Tak samo jest oceniane przekonanie o potrzebie nawiązywania dialogu ze zwolennikami innych koncepcji.

4.

Niestety, nie tylko członkowie społeczności zamkniętej (sekciarskiej), ale bywa, że nawet ogół osób tworzących wyrazistą socjologicznie społeczności, obwarowując niezgodne spojrzenie na „obowiązujące przekonania”, odmawiają współczłonkom prawa do swobodnej zmiany przekonań – do tzw. wyboru według sumienia.

Jednym ze skutków takiej ochrony ortodoksji za wszelką cenę jest właśnie skłonność do wytwarzania przeświadczenia o szczególności przekonań własnych wobec przekonań innych. Bywa, że manifestuje się ona odrzuceniem a priori wszystkiego, co „nie mieści się w głowie”. Jest to postawa niebywale konfliktogenna.

Jednak w przypadku wartości duchowych (idei) często przekonanie o wyłączności (wyższości) wyznawanych poglądów przeradza się w tzw. gorący konflikt. Prowadzi on nie tylko do separacji poróżnionych stron, ale też do umocnienia się przekonania o wyższości własnego systemu poglądów nad wszystkimi innymi systemami właściwymi dla danego obszaru przedmiotowego.

Zdarzało się i (niestety!) zdarza się współcześnie (co z tego, iż rzadziej?), że zwolennicy określonego sytemu przekonań traktują jako wrogów myślących inaczej niż oni, czyli mających poglądy inne od obowiązujących w danym obszarze wiedzy. Nie jest rzadkością, że mniej zorientowani w materii sporu mają za wrogów osoby (i nawet całe środowiska), o których poglądach i celach niewiele wiedzą…

Z socjologicznego punktu widzenia, możliwość wskazania innych (postrzeganych, jako wrogów) umożliwia zbudowanie – ważnego ze społecznego punktu widzenia – systemu identyfikacji opartego o kryterium przynależności; na zasadzie: nie będąc tym (lub tymi), wiem kim jestem, gdyż wiem kim na pewno nie jestem[6]. Jednak trzeba zauważyć, że ów (na wielu poziomach przydatny) system identyfikacji wytwarza często nader silne napięcia społeczne. O różnym natężeniu i skutkach zarówno dla zwolenników ortodoksji, jak i odmieńców (ergo: heretyków).

Jedną z manifestacji tych napięć jest programowe unikanie dialogu z osobami (środowiskami) uważanymi za innych – w domyśle gorszych. Postawa ta ma i ten fatalny skutek, że kwestionuje ona prawo jednostki do przyjęcia oraz wyznawania systemów wartości uznanych za trafne, zarazem odmiennych od tych przeważających pośród społeczności i traktowanych przez zbiorowość jako obowiązujące.

Bycie innym, nawet jeżeli wiąże się ze stygmatyzacją i uznaniem za heretyka – nawiązuję tu do pierwotnego znaczenia pojęcia hairesiss – wynika z czegoś, co określiłbym jako naturalne prawo do wyboru własnej drogi życiowej (własnych przekonań); nie oceniając ich zasadności, czy słuszności. Jest to prawo do przyjęcia odmiennego od uznanego za obowiązujący oglądu świata oraz norm i zasad konstytuujących go[7].

Istotą obojętnego znaczeniowo rozumienia terminu herezja jest przyznanie prawa do bycia sobą; do dokonania dobrego dla siebie wyboru. Rozumienie to implikuje obowiązek akceptacji prawa każdej osoby do wyboru własnej drogi nawet (a może przede wszystkim) wtedy, gdy owe odmienne od obowiązujących poglądy (myśli, koncepcje, pomysły, egzegezy) są tak różne, iż bywają określane jako niedopuszczalne, nieracjonalne czy wręcz szkodliwe.

Dlaczego to prawo jest tak ważne? A choćby dlatego, że poglądy dziś uważane za niedopuszczalne (heretyckie) po jakimś czasie mogą stać się powszechnie akceptową normą, czy docenianym punktem widzenia…

Konieczne jest zatem traktowanie zjawiska inności (jakże często nazywanej herezją) szeroko i przyjaźnie, a nie wąsko i niechętnie (by nie rzec: po sekciarsku). Koniecznością jest zgoda – co najmniej – na obecność w przestrzeni informacyjnej poglądów odmiennych od uznanych za obowiązujące tu i teraz. Oczywiście nie implikuje to obowiązku identyfikowania się z poglądami odmiennymi (herezjami), lecz koniecznością jest przyznanie im statusu równouprawnionych w przestrzeni publicznej; ani gorszych, ani lepszych od tych, jakie dominują w danej społeczności (środowisku).

Tu wtręt:

 A co – usłyszałem od jednej z osób konsultujących konspekt – z przekonaniami typu: „obozy koncentracyjne nie istniały” bądź „nie było komór gazowych, a tym samym nie zamordowano w nich milionów ludzi”? Czy takie przekonania także należy szanować i uznawać za mające tę samą wartość, co ustalenia badaczy historii najnowszej oraz zeznania świadków?

Są to pytania niezwykle istotne; są to pytania o istotę… herezji. O to, czy można za nią uznać zaprzeczanie faktowi – w tym wypadku istnienia niemieckich obozów koncentracyjnych podczas II wojny światowej oraz doświadczenia pobytu w nich przez (żyjące dotąd!) osoby, z których bardzo wiele złożyło zaprzysiężone zeznania lub oświadczenia. Byłoby głęboko nieracjonalne (i to wręcz na granicy szaleństwa), przyznanie równych praw poglądom sprzecznym z faktami, szczególnie udokumentowanymi (dowiedzionymi) naukowo. Z faktami się nie polemizuje… Oczywiście nie ma sensu zabraniać, a tym bardziej polemizować z poglądami jawnie kwestionującymi fakty. Są one domeną wiedzy, nie zaś takiej czy innej ideologii, przypuszczeń, bądź założeń czynionych przez konkretne byty, które na potrzeby niniejszych rozważań nazwę szkołami filozoficzno-ideologicznymi.

Wtręt kolejny: dla uważanych za heretyków(tu: mających własne poglądy) jest dokładnie obojętne, czy nie będą cierpieć dyskomfortu w imię realizacji (przez potencjalnych prześladowców) ewangelicznej zasady miłości bliźniego, czy z powodu praktykowania empatii świeckiej. Dla szanujących zaś którąkolwiek z tych postaw ważne winno być wyłącznie to, że nie czynią innym niczego, czego nie chcą sami doświadczać…

Ergo: poszanowanie prawa do odmienności – nawet jeśli owe poglądy nie są zgodne z ortodoksją, czyli są uważane za herezję – winno być normą. Należy zatem – tu parafrazuję słowa Marcina Lutra: tak wierzę i inaczej nie mogę – dążyć do stworzenia sytuacji, by taka postawa stała się immanentną cechą każdego ideowego wyznawcy aprobowanego systemu wartości właściwego danej społeczności. Nie jest bowiem możliwe zbudowanie systemu (katalogu) wartości pozytywnych, jeżeli dominuje postawa zamknięcia się na inne idee oraz odmawiania prawa do bycia heretykiem, czyli: wyboru własnego sytemu przekonań (pojęć i wartości). Wysoce naganna byłaby każda próba deprecjonowania przeciwników ideologicznych poprzez przypisywanie im wszystkiego, co najgorsze.

5.

Może nie tak często współcześnie, ale kiedyś popularne było powiedzenie, że ten, czy ów głosi herezje. Odnoszono je do osób przedstawiających poglądy (opinie) uznane za kontrowersyjne. Tymczasem kontrowersyjność jest pojęciem umownym[8]. Bo czymże jest głoszenie herezji?

Oto wiosną roku 1980, podczas zajęć (bodaj) z teorii polityki, jeden z kolegów (studentów) zaczął swą wypowiedź od frazy: „Załóżmy, że za pięćdziesiąt lat zmieni się u nas ustrój… – Co też pan za herezje wygaduje!” – oburzył się prowadzący ćwiczenia.

Gdy po wakacjach wróciliśmy na uczelnię, było już po „polskim Sierpniu”. Jednak pod oknami wydziału, na którym studiowaliśmy (znajdującym się przy stołecznej ul. Krakowskie Przedmieście), odbywały się nadal kryteria uliczne, czyli starcia pomiędzy demonstrantami, a siłami porządkowymi. Następnie, przy Okrągłym Stole zasiedli politycy i tej, i tamtej strony. Nie trzeba było czekać pół wieku na zmianę ustroju. Pogląd oceniony jako herezja przestał nią być…

Ponad ćwierć wieku temu (w roku 1962), Stanisław Mackiewicz–Cat opublikował zbiór esejów zatytułowany Herezje i prawdy. Książka zrobiła sporo szumu, lecz przecież Mackiewicz, jako głosiciel nieortodoksyjnych przekonań, nie był ani pierwszy, ani jedyny![9]. Podobną postawę prezentowali (głosząc poglądy, które zyskały opinię herezji) tak ważni twórcy, jak Tadeusz Żeleński-Boy[10], czy – współcześnie – historyk Jerzy Łojek…[11]. Dlaczego tak postąpili? Zapewne także dlatego, że znaleźli w sobie dosyć odwagi, by sformułować (i upublicznić) wnioski odmienne od powszechnie akceptowanych egzegez (w danym czasie), konkretnych faktów historycznych i społecznych. Bo uznali, że myślenie uznane przez ich otoczenie za będące pod prąd wcale takie nie było. Mieli oni świadomość faktu, iż narażą się strażnikom ortodoksji, bo wnioski, jaki upublicznili, było zgoła inne od zalecanej egzegezy.

Czy odmienność poglądów (w tym wypadku: na przeszłość Polski) uprawnia uznanie głoszących je osób za heretyków?

Co ma wynikać z tego, że jednym Trylogia się nie podoba (jako za kiczowata opowieść zakłamująca polską przeszłość), gdy dla innych to manifestacja geniuszu literackiego Henryka Sienkiewicza? Komu (i kto?) może przyznać rację w takim sporze? Która z grup głosi herezję?

A twórczość Jonasza Kofty? Cenzorzy w dobie Polski komunistycznej, w PRL-u, nałożyli sekwestr na wiele utworów poety, bo ich treść uznano za społecznie szkodliwą? Czy to nie jest powód, by uznać go za duchowego heretyka? Bo Kofta to nie tylko tekściarz, lecz także myśliciel żywo reagujący na to, co działo się wokół niego. To nie tylko ten, co napisał, jak się często słyszy, mocno autoironiczny, tekst przeboju: Radość o poranku (ze znaną frazą: „Jak dobrze wstać skoro świt”…) ale także – zakazany przez komunistyczną cenzurę – wiersz Ptaki pytaki[12]

6.

Na cmentarzu parafialnym w podłódzkich Skoszewach Starych we wspólnej mogile spoczywają oficerowie i żołnierze Wojska Polskiego, którzy w dniu 7 IX 1939 polegli w przegranej przez polską armię bitwie z prącymi na Warszawę dywizjami niemieckimi. A przecież (nawiązując do głównej myśli tego eseju) upowszechnianie – przed dniem napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę – opinii, że ledwie tydzień po rozpoczęciu wojny polscy żołnierze będą ginąć w łódzkich stronach (ponad 200 km od ówczesnej granicy polsko-niemieckiej!) z całą pewnością zostałoby uznane za pogląd (co najmniej!) defetystyczny, jeśli nie w rzeczy samej heretycki[13].

Dlaczego? Bo w okresie przed agresją niemiecką pojawiało się, obok chłodnych analiz przeczuwanej sytuacji, też przekonanie o mocarstwowej sile Polski. Ogniwem tej narracji były wśród części Polaków, obok rzeczowych prognoz, przekonania, że po ewentualnym rozpoczęciu wojny przez Niemców jako agresorów (najdalej tydzień po pierwszych starciach) „nasi ułani będą poić swoje konie w Sprewie” (rzece płynącej przez Berlin). Jednak nie wszyscy ulegli prostym złudzeniom.

Czy zapewnienie, że wrogowie Polski nie tylko nie dostaną ani spłachetka jej terytorium, ale nawet guzika od munduru polskiego żołnierza, było opinią o cechach „heretyckich”, czy nie?

Przecież te słowa, wielokroć powtarzane, a wygłoszone przez marsz. Edwarda Rydza-Śmigłego (Wodza Naczelnego Armii Polskiej) ostatni raz w sierpniu roku 1939 (w Słowińcu) nosiły wszelkie znamiona opinii heretyckiej, czy też nie i były wyłącznie manifestacją, przepraszam, bufonady? Ale tez kto, jak nie Wódz Naczelny powinien był znać fakty i, owszem, rozbudzać „ducha patriotycznego”, ale nie poprzez mieszanie ludziom w głowach, nie poprzez budowanie iluzji[14]

7.

Ale cóż dywagacje o przekonaniach sprzed niemal wieku, skoro i dziś niektóre oceny przeszłości, ferowane przez tych, czy innych badaczy, są uważane za tak niezasadne (głównie z powodu ich odmienności od przekonań uznawanych za obowiązujące), że aż heretycko kontrowersyjne?[15].

Tymczasem w jednej z prac Carla Gustawa Junga (ucznia Zygmunta Feuda – co w tym wypadku ma znaczenie) znalazło się zdanie:

Chociaż bardzo podziwiam jego odwagę, nie mogę zgodzić się z jego metodami i ich rezultatami[16].

Można różnić się pięknie? Można… Można odrzucić poglądy inne niż własne, można uznać je nawet za heretyckie, ale nie odsądzając głosicieli innych poglądów od czci i wiary. Można!

Ale kto powiedział, że bycie odmieńcem (bycie heretykiem) nie jest drogą dla każdego? Bo ta droga jest przede wszystkim dla tych, którzy – powtórzę – mają i dość wiedzy, i odwagi, by krytycznie spojrzeć na jakieś zjawisko i wypracować odrębną jego ocenę; coś w rodzaju votum separatum. Do twórczej kontestacji niezbędna jest determinacja. Nie jest łatwo upublicznić swe przekonania. Nawet wówczas, gdy można je uznać za właściwie zgodne z zasadami (modelami) myślenia środowiskowego[17].

Spotkałem się z opinią, że bycie heretykiem (mającym odwagę patrzeć poza i ponad odgórnie zadane poglądy i wyobrażenia) jest postawą twórczą… Wyjaśniano mi, że postawa wątpiącego – z jednej strony – jest inspirowana chęcią „eksploracji przestrzeni pozornie zamkniętych” (po co i przez kogo, to temat na inny tekst) – z drugiej zaś – pomaga znaleźć własny ogląd świata oraz wyobrażenie o mechanizmach nim rządzących.

Czy gdyby – przywołuję zasłyszaną, a celną argumentację – bracia Orvill i Wilbur Wright nie mieli w sobie „instynktu heretyckiego” byliby zdolni wykazać, że możliwy jest kontrolowany lot urządzenia cięższego od powietrza? A ileż się nasłuchali krytyk? Nie mniej nadokuczano Goerge’owi Stephenson’owi i Gottlieb’owi Daimlerowi po skonstruowaniu (odpowiednio) lokomotywy i silnika czterosuwowego, czy naszemu Mikołajowi Kopernikowi po ogłoszeniu teorii heliocentrycznej budowy wszechświata.

Z takimi argumentami niełatwo jest skutecznie polemizować…

8.

Zapomniana (pomijana, bagatelizowana) definicja pojęcia heretyk oznacza kogoś, kto wyznaje własne poglądy niezgodne z obowiązującym w danym środowisku paradygmatem myślenia i postrzegania zasad i mechanizmów rządzących światem. Nie jest on pod tym względem ani gorszy, ani lepszy od osób i środowisk wyznających przekonania uważane za słuszne, które – według subiektywnego mniemania liderów danej społeczności – winny być akceptowane przez ogół owej społeczności. A jak dziś ocenić ofiarę życia Giordana Bruna? Był czy nie był heretykiem?

Przyjęcie za istotne dla tych rozważań pierwotnego znaczenia pojęcia heretykuzasadnia tezę, że tym mianem można określić osoby wyrastające ponad przeciętność, zdeterminowane i odważne na tyle, by zbudować oraz upowszechniać własne przekonania, które (cokolwiek by nie powiedzieć o przestrzeni, do jakiej się odnoszą) podważają zastane sposoby myślenia.

Zatem nazwanie kogoś heretykiem (czyli tym, który wybrał własną prawdę, inną od zatwierdzonej i obowiązującej) nie jest ani pejoratywne, ani – tym bardziej – deprecjonujące. A już na pewno nie może być powodem wstydzenia się swojej heretyckości i – tym samym – przyczyną napiętnowania (stygmatyzacji) osoby wiernej własnym poglądom i wybranej drodze życiowej.

9.

I jeszcze coś na zakończenie.

Czy nie jest tak, że myślący inaczej (heretycy), czyli ci, którzy nie zgadzają się z zadanymi odgórnie pryncypiami na temat tego, co jest, a co nie jest słuszne, mają życie trudne, lub bardzo trudne? Tym trudniejsze, im mniej obowiązuje zasada otwartości. Czyli w środowiskach, które – z różnych przyczyn, ale najczęściej dla własnej wygody oraz lenistwa intelektualnego – są skłonne (by nie powiedzieć przyuczone) do przyjmowania na wiarę poglądów, niż do podejmowania dysput na temat ich zasadności… Klasyczna zasada dwóch sumień – która bywa, niestety, częścią polskiej tradycji[18].

Wiadomo, największą wagę mają poglądy, jakie określa gremium, przez daną społeczność akceptowane do kierowania sobą, czyli ową społecznością. I tym sposobem każdy, kto kwestionuje (kontestuje), staje się najpierw podejrzany, a potem staje się „nie nasz”. A przyjęło się, że sposobem skutecznym na pozbycie się „mąciciela” jest usunięcie go poza daną społeczność.

Pierwszymi, którzy wskazują wroga, są gremia uznane za autorytety. I na wiele sposobów starają się one wykazać, że ktoś burzący porządek rzeczy musi zostać osaczony i albo przywołany do porządku, albo wyeliminowany, by mógł wrócić stan harmonii, najczęściej utożsamiany ze świętym spokojem. Burzyciel porządku musi być ujarzmiony, gdyż wprowadza nie tylko zamieszanie do uznanego za pożądany (i dlatego pożyteczny) stanu równowagi, ale zmusza autorytety do zastanawiania się nad kwestiami, które (jakże często) ich przerastają.

Wiedząc, co czeka „burzyciela” postępujący wedle „cielęcego normatywu” nawet nie usiłują go wspierać, byle tylko nie popaść w jakąś opresję.

I po co mu to? – powiedział mi cytowany już rozmówca. – Czy ktoś go o to prosił? Nie! Więc powinien siedzieć cicho. Nie mącić, bo jego wyskok już przyniósł mu straty. A może skończyć się (jeśli nikt się za nim nie ujmie) tylko czymś gorszym.

Wychodzi na to, że nie ma możliwości bezkarnego naruszania zasad równowagi (cokolwiek by ten termin nie znaczył) określonych przez tych, co je określają, bo mają do tego prawo, gdyż są do tego powołani. Każdy uznany zaheretyka (owego burzyciela porządku) poniesie skutki swej postawy, bo – w ocenie autorytetów – nie jest dość pokorny; bo nie chce wrócić do miejsca w szeregu, z którego się wyłamał.

Nie byle kto, bo Jean Champollion, który w roku 1822 odczytał egipskie hieroglify, dziś uważany za ojca współczesnej egiptologii – był atakowany za zburzenie wiedzy uznanej przez ówczesne autorytety za skończenie doskonałą. Czy Champollion nie był aby męczennikiem za herezję, która z czasem stała się – jak się niekiedy słyszy – oczywistą oczywistością?

Heretyk (ten, który ma odwagę myśleć pod prąd) nie jest przyjacielem żadnego systemu (cokolwiek by ten termin oznaczał). Nie jest i nie będzie jego przyjacielem – jeśli, oczywiście, nie chwali tych, których chwalić powinien. Jednak mający jakieś odrębne poglądy – lub aspirując do nich (budując je) – powinien o tym nieustannie pamiętać, że wyjątkowo łatwo popaść w niełaskę autorytetów czy inżynierów dusz (bez różnicy: faktycznych, czy mniemanych).

Bibliografia:

  1. Józef Beck: Pamiętniki. Warszawa 1955.
  2. Zbigniew Benedyktowicz: Portrety „obcego”. Od stereotypu do symbolu. Kraków 2000.
  3. Donald Artur Carson: Nietolerancja tolerancji. Tłum. Andy Brauer. Brzezia Łąka 2017.
  4. Jacek Chrobaczyński: Czas nieszczęść, oporu i walki. Przegrani zwycięzcy? Próba spojrzenia na społeczeństwo polskie pomiędzy wrześniem 1939, a majem 1945. Kraków 2017.
  5. Jarosław Czubaty: Zasada „dwóch sumień”. Warszawa 2005.
  6. Antoni Czyż: Rojny i gwarny blask kultury. Literacka „varietas” i historyczne „multum” tekstów. Siedlce 2019, rozdział: Andrzej Żuławski a męskie światy w życiu kobiet. Od obcości po wole empatii w filmie („Opętanie”, „Szamanka”) i prozie („We dwoje”). [przyp. Red.].
  7. Antoni Czyż: Władza marzeń. Studia o wyobraźni i tekstach. Bydgoszcz 1998, rozdział: „Transgresje” – żywa mowa. [przyp. Red.].
  8. Andrzej Garlicki: Piękne lata trzydzieste. Warszawa 2008.
  9. Kamil Janicki: Epoka milczenia. Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić. Kraków 2018.
  10. Hanna i Tadeusz Jędruszczak: Ostatnie lata II Rzeczypospolitej. Warszawa 1970.
  11. Carl Gustaw Jung: Psychologia a religia. Tłum. Jerzy Prokopiuk. Warszawa 1977;
  12. Mirosław Karwat: O złośliwej dyskredytacji. Manipulowanie wizerunkiem przeciwnika. Warszawa 2007.
  13. Jerzy Łojek: Kalendarz historyczny – polemiczna historia Polski. Wyd. 2. Ilustr. Artur Grottger. Warszawa 1996.
  14. Jerzy Łojek: Szanse powstania listopadowego. Kraków 1986.
  15. Jerzy Łojek: Wokół szkiców i polemik. Lublin 1991.
  16. Violetta Machnicka: „Ogrodowy” poeta. O Jonaszu Kofcie w 30. rocznicę pożegnania autora „Ptaków”. „Ogród” (Siedlce) 2018, nr 1-2 (35-36) – ten numer czasopisma. [przyp. Red.].
  17. Stanisław Mackiewicz-Cat: Herezje i prawdy. Kraków 1975.
  18. Stanisław Mackiewicz-Cat: Zielone oczy. Wyd. 3. Warszawa 1987.
  19. Stanley Milgram: Posłuszeństwo wobec autorytetu. Tłum. Małgorzata Hołda. Kraków 2008.
  20. Ryszard Mirowicz: Edward Rydz-Śmigły, Warszawa 1988.
  21. Odmieńcy. Red.: Maria Janion, Zbigniew Majchrowski. Gdańsk 1982, seria „Transgresje”. [przyp. Red.].
  22. Maria Ossowska: Socjologia moralności. Zarys zagadnienia. Warszawa 2005.
  23. Olgierd Terlecki: Pułkownik Beck. Kraków 1985.
  24. Maria Turlejska: Rok przed klęską, 1 września 1938 – 1 września 1939. Warszawa 1969.
  25. Godfrey Vesley, Paul Foulkes: Filozofia. Słownik encyklopedyczny. Warszawa 1997.
  26. Paweł Piotr Wieczorkiewicz: Ostatnie lata Polski niepodległej. Kampania 1939 roku. Łomianki 2014.
  27. Adam Zakrzewski: Wspomnienia. Wrzesień 1939. Warszawa 1958.
  28. Tadeusz Żeleński (Boy): „Brązownicy” i inne pisma. W: Pisma. Tom IV. Wstęp: Maria Janion. Warszawa 1956.

[1] Michał Arct: Podręczny słownik języka polskiego/ Warszawa 1939 (reedycja: Warszawa 1958); Słownik filozofii. Red.: Jan Hartmann. Kraków 2004, Wadysław Kopaliński: Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych. Warszawa 1989, s. 208; Elżbieta Sobol: Słownik wyrazów obcych. Warszawa 2000; Mały słownik religioznawczy. Red.: Zygmunt Poniatowski. Warszawa 1969; Słownik języka polskiego. Warszawa 1983, tom I; Godfrey Vesley, Paul Foulkes: Filozofia. Słownik encyklopedyczny. Warszawa 1997 i inne.

[2] Współcześnie w obszarze religii określeniu heretyk (heretycy) nadaje się często pejoratywną konotację.

[3] A czy Nagroda Nobla nie bywa przyznawana także (jeśli nie głównie) tym, którzy odważyli się myśleć niestandardowo, czyli de facto po heretycku wobec takiej czy innej ortodoksji?

[4] Pierwsze wydanie: Norymberga 1543.

[5] „Zjawisko sekciarstwa może pojawić się w grupach, które nie są sektami. Jeżeli sekciarstwo zaczyna z czasem obejmować całą grupę, w której się zrodziło, wówczas grupa ta przekształca się w sektę. Jeżeli sekciarstwo powoduje wyodrębnienie się z większej grupy jakiejś grupki i jej uniezależnienie od macierzystej struktury, wówczas ten mniejszy zespół osób przekształca się w sektę. Mechanizmy sekciarskie, obecne także w grupach względnie zdrowych, wcale nie muszą im szkodzić. Dzieje się tak dlatego, że mają one jednocześnie zasady, w świetle których mechanizmy sekciarskie dają się zidentyfikować, ograniczyć i wyeliminować. W edukacji, pomocy i terapii wcale nie trzeba zawsze do końca rozstrzygać, czy dana grupa jest sektą czy też nie”. Źródło: https://portal.tezeusz.pl/2010/07/26/definicja-sekty/ – dostęp 6 IX 2018.

[6] Por. Zbigniew Benedyktowicz: Portrety „obcego”. Od stereotypu do symbolu. Kraków 2000; Maria Ossowska: Socjologia moralności. Zarys zagadnienia. Warszawa 2005; Mirosław Karwat: O złośliwej dyskredytacji. Manipulowanie wizerunkiem przeciwnika. Warszawa 2007; Stanley Milgram: Posłuszeństwo wobec autorytetu. Tłum. Małgorzata Hołda. Kraków 2008; Donald Carson: Nietolerancja tolerancji. Tłum. Andy Braue. Brzezia Łąka 2017 i inne.

[7] Na temat odmienności, odmieńca, dialogu z „innością” – por. tom: Odmieńcy. Red.: Maria Janion, Zbigniew Majchrowski. Gdańsk 1982, seria „Transgresje”. Zob. też: Antoni Czyż: Władza marzeń. Studia o wyobraźni i tekstach. Bydgoszcz 1998, rozdział: „Transgresje” – żywa mowa. [przyp. Red.].

[8] Tak np. w rozmaitych wypowiedziach medialnych, których bohaterem jest reżyser filmowy Andrzej Żuławski (1940-2016), prawie obowiązkowo pojawia się rytualny epitet o artyście – kontrowersyjny. Por.: Antoni Czyż: Rojny i gwarny blask kultury. Literacka „varietas” i historyczne „multum” tekstów. Siedlce 2019, rozdział: Andrzej Żuławski a męskie światy w życiu kobiet. Od obcości po wole empatii w filmie („Opętanie”, „Szamanka”) i prozie („We dwoje”). [przyp. Red.].

[9] W książce tej krytycznie odniósł się do osób, którym część historyków (a za nimi szerokie kręgi społeczeństwa) oddała hołd ponad miarę – zdaniem Mackiewicza – zasług owych postaci. Bo, zdaniem Cata, zbyt wiele znaczących postaci w polskiej przeszłości lokowano na piedestałach, które im się nie należały. Cześć i szacunek, jaką społeczeństwo otaczało (i – bywa – nadal otacza) te osoby jest – dla Mackiewicza – czołobitnością niezasłużoną, głównie: z braku wiedzy, zdolności krytycznego myślenia oraz umiejętności (i chęci!) do uprawiania refleksji historycznej. Inaczej mówiąc, sławienie pozornie zasłużonych (upowszechnianie „słusznych poglądów”) było formą zastępowania rzetelnej wiedzy. Jednak za o wiele bardziej heretycką w swej treści uważam inny jego tom, a mianowicie Zielone oczy (np. Warszawa 1987).

[10] Tadeusz Żeleński (Boy): „Brązownicy” i inne pisma. W: Pisma. Tom IV. Wstęp: Maria Janion. Warszawa 1956.

[11] Np. Jerzy Łojek: Szanse powstania listopadowego. Kraków 1986; Wokół szkiców i polemik, Lublin 1991; Kalendarz historyczny – polemiczna historia Polski, Warszawa 1996 i inne.

[12] Zob. Violetta Machnicka: „Ogrodowy” poeta. O Jonaszu Kofcie w 30. rocznicę pożegnania autora „Ptaków”. „Ogród” (Siedlce) 2018, nr 1-2 (35-36) – ten numer czasopisma. [przyp. Red.].

[13] „W 1932 roku byłem na aplikacyjnych ćwiczeniach w Krakowie. W trakcie rozmowy w gronie kolegów na temat naszych możliwości na wypadek wojny z Niemcami, dowódca Krakowskiej Brygady Kawalerii, pułkownik Piasecki oświadczył: do wojny jesteśmy całkowicie nieprzygotowani i o ile ona będzie, to ją przegramy”. Uznaliśmy to za defetyzm. W: Adam Zakrzewski. Wspomnienia. Wrzesień 1939. Warszawa 1958, s. 26-27.

[14] Można przyjąć, że do wiosny roku 1939 (od marca, a już na pewno od maja – po słynnej mowie ministra Józefa Becka w Sejmie RP) dominowało przekonanie, że mimo mnóstwa zbierających się nad naszym krajem czarnych chmur, Hitler nie odważy się napaść na Polskę obawiając się jej potęgi militarnej. Zaś ostatecznym skutkiem ewentualnej zbrojnej konfrontacji miała być klęska wojsk niemieckich; zob. Jacek Chrobaczyński: Czas nieszczęść, oporu i walki. Przegrani zwycięzcy? Próba spojrzenia na społeczeństwo polskie pomiędzy wrześniem 1939, a majem 1945. Kraków 2017; Paweł Piotr Wieczorkiewicz: Ostatnie lata Polski niepodległej. Kampania 1939 roku. Łomianki 2014; Andrzej Garlicki: Piękne lata trzydzieste, Warszawa 2008; Hanna i Tadeusz Jędruszczak, Ostatnie lata II Rzeczypospolitej, Warszawa 1970; Ryszard Mirowicz: Edward Rydz-Śmigły. Warszawa 1988; Olgierd Terlecki: Pułkownik Beck. Kraków 1985; Maria Turlejska: Rok przed klęską, 1 września 1938 – 1 września 1939. Warszawa 1969; Pamiętniki Józefa Becka, Warszawa 1955 i inne.

[15] Określenia tego miał użyć opiekun pracy magisterskiej (czyli nie mniej niż doktor nauk), pracownik naukowy wcale nie „zaściankowej” uczelni. A użył go – jeśli wierzyć studentowi, który mi o tym opowiadał – wydając polecenie przeredagowania treści „magisterki” tak, by zniknęły opinie (a z bibliografii także prace) właśnie Jerzego Łojka. Nie mogę oprzeć się przekonaniu, że (jeśli zdarzenie rzeczywiście miało miejsce) ów pracownik naukowy nie zgadzał się z opiniami tego badacza; kto wie, może uważał go za heretyka?

[16] Carl Gustav Jung: Psychologia a religia, Warszawa 1977,
s. 34-35.

[17] Jak różne od współczesnych były koncepcje przestępstwa obyczajowego pokazuje treść książki Kamila Janickiego: Epoka milczenia. Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić. Kraków 2018.

[18] Por.: Jarosław Czubaty: Zasada „dwóch sumień”. Warszawa 2005.