„Niezgodna zgodność” wspomnień pomarcowych emigrantów. Sabiny Baral Zapiski z wygnania i Lejba Fogelmana Warto żyć

Porównanie […] nie może być żadnym wyróżnikiem, stanowi bowiem podstawę wszelkiej wiedzy.

Halina Janaszek-Ivaničkowa[1]

Dwa niedawno, w roku 2018, wydane wspomnienia pomarcowych emigrantów, Sabiny Baral i Lejby Fogelmana, współtworzą paradoksalną relację „niezgodnej zgodności”. Są może nawet wręcz komplementarne[2].

Na przykład to, co przez Fogelmana zostaje określone jako „kowadło [antysemickiej] inicjatywy oddolnej”, u Baral ma swe nie przenośne, lecz życiowo bolesne znaczenie[3].

A to dlatego, że:

– już po pierwszym dniu w przedszkolu przyszła do domu z zakrwawionymi stopami, ponieważ do jej bucików ktoś nasypał pokruszonych kawałków szkła,

– uczennica tego wrocławskiego liceum, o którym „wszyscy wiedzieli, że to żydowska szkoła”, była obrzucana kamieniami („w wielu domach po drodze do naszej szkoły strofowano by dziecko, które by rzucało kamieniem w gołębia, ale w Żyda można było”),

– przygotowująca się do wyjazdu z Polski Żydówka doświadczała, jak sąsiedzi stawali się podobni do sępów czyhających na pozostawiane w Polsce resztki rodzinnego dobytku, sklepowe nagle zmieniały się nie do poznania[4], zaś celnicy wręcz wymuszali łapówki[5].

Komplementarność obydwu wspomnień silnie splata się z analogiami biografii obojga emigrantów: z PRL przez Wiedeń i Rzym podróżowali do Stanów Zjednoczonych, a stamtąd w świat[6]. [zob. ryciny VII i VIII – przyp. Red.].

W Zapiskach z wygnania Baral eksponuje dokumentalny status jeszcze po dziesięcioleciach dla niej wciąż bolesnego świadectwa tego, jakie krzywdy wyrządzano polskim Żydom i z jakimi wyzwaniami musieli się zmierzyć, toteż niemal próżno szukać u niej tego, co mogłoby wywołać uśmiech – najwyżej drobne epizody, np. amerykańska ciocia studentce elektroniki tłumaczyła, co to jest telefon, ona zaś do pierwszego w życiu hot doga daremnie zabierała się z pomocą noża i widelca. Przeciwnie Fogelman w Warto żyć: zwięźle przywołuje antysemicką atmosferą obozu wojskowego studentów w 1968 roku i o rok późniejsze kilkudniowe uwięzienie w Pałacu Mostowskich[7], jednak nawet takie dwa biograficzne fakty niejako łagodzi wskazaniem na ich komizm. Zarazem jego stosunkowo pobłażliwy stosunek do własnych krzywd zmienia się diametralnie wówczas, kiedy musi zmierzyć się z pamięcią o eksterminacji swego narodu oraz cierpieniach licznej rodziny (w 1950 roku do pamiątkowego zdjęcia pozowało dwadzieścia osób należących do trzech pokoleń legnickich Fogelmanów).

Tytuł Warto żyć to przesłanie wieńczące życiowe doświadczenia kogoś, komu od samego początku emigracji sprzyjała bogini Fortuna i kto nawet jeśli doznawał jakichś niepowodzeń, to jednak woli przywoływać na ogół jedynie komiczne czy też niekiedy tragikomiczne przygody. Komiczne? Jak w Związku Sowieckim rywalizacja o serce Rosjanki – z neurologiem z Moskiewskiego Instytutu Badań Mózgu Władimira Lenina (tzn. kto będzie mieć mocniejszą głowę? – zagryzając jedynie kiszoną kapustą, pili spirytus z tego akwarium, w którym pływał mózg Lenina).

Tragikomiczne? Jak w Nepalu, kiedy na skalnej półce podczas ewakuacji spod Mount Everestu Bobby’ego Fogelmana, kuzyna znajdującego się na granicy życia i śmierci (atak choroby wysokościowej i jeszcze pogryzienie przez psa), dwaj przypadkowo napotkani nordyckiej urody lekarze Bundeswehry radzą Fogelmanowi, aby przy pierwszych oznakach wścieklizny rozebrał kuzyna i wystawił na mróz, po czym jego ciało spalił.

„I do głowy przyszła taka myśl: – Niemcy radzą Żydowi, jak spalić drugiego Żyda… Takiego wała! Niedoczekanie!” (s. 276).

Zlekceważywszy kondycyjne przygotowania do, przecież wysokogórskiej, wyprawy oraz chorobę wysokościową, podczas podchodzenia pod Mount Everest wręcz śmiertelnie nią zagrożony, kuzyn był gotów nawet kupić helikopter, aby jak najszybciej znaleźć się w szpitalu, zaś

„w samolocie [z Katmandu] do Nowego Jorku wykupił cały salon pierwszej klasy i nie zwracając uwagi na koszty załatwił wstawienie łóżka w miejsce foteli” (s. 278).

Fogelman nie skrywa, że jest agnostykiem, Baral zaś powstrzymuje się przed jakąkolwiek jednoznaczną deklaracją religijną, a jednak obydwoje w pełni świadomie czują się Żydami – niezależnie od ich osobistej postawy wobec wiary przodków. Dla obojga ‘być Żydem’ znaczy również czy też nawet przede wszystkim w każdej sytuacji życiowej ‘zachować godność osobistą’, a więc – na przykład – dla jej ocalenia stać się pomarcowym emigrantem.

Trudno rozstrzygnąć, czego więcej we wspomnieniach Baral i Fogelmana: tego, co wspólne bądź tylko podobne, czy też tego, co przeciwstawne.

Rzecz nie tylko w poniekąd analogicznych biografiach oraz ich europejsko-amerykańskich, a właściwie wręcz światowych kontekstach, lecz również w najogólniejszej wymowie wspomnień: dla niej emigracja była i pozostaje osobistą tragedią (tylko po części osłabioną odnalezieniem się w obcym świecie i niejako przeważoną zawodowymi sukcesami), on zaś postrzega wyjazd z Polski, którą odbierał jako kraj jednoznacznie antysemicki, nie tyle jako tragiczne pożegnanie ojczyzny (żal było jedynie żydowskich przyjaciół), ile jako powitanie nowego świata, w którym będzie mógł stać się tym, kim nakazuje mu jego nazwisko:

los osadził mnie w miejscu, przez które przechodzi Axis Mundi – Oś Świata. Zrozumiałem, że ja, szary pisklak z Pułtuska i Legnicy, mogę tu [w Nowym Jorku] rozwinąć skrzydła i być, kim tylko zechcę. Kolorowym ptakiem! Bo w końcu to ja jestem Fogelman, co w jidysz oznacza człowieka ptaka (s. 17)[8].

Także o Sabinie Baral można powiedzieć, że z czasem szary pisklak z Nowosielec (to jej dziadków wieś pod Przeworskiem) i Wrocławia rozwinie skrzydła, by też stać się ‘kolorowym ptakiem’. Zarazem z nią było jednak inaczej: nie było jej dane stanąć w tym miejscu, przez które przechodzi Oś Świata, lecz powoli zbliżać się do niej.

O obojgu pomarcowych emigrantach można powiedzieć, że stali się ludźmi sukcesu między innymi mierzonego światowym zakresem ich zawodowej działalności, jednak tylko jemu, i to niejako z miejsca, los wręcz nieprawdopodobnie sprzyjał, ona zaś krok po kroku wytrwale wspinała się coraz wyżej po społecznej drabinie. On w Nowym Jorku szybko podjął studia, ją na studia w Detroit stać było dopiero po dłuższym okresie pracy. Innymi słowy: on, co prawda agnostyk, z miejsca, to jest od razu w Nowym Jorku chwycił Pana Boga za nogi i za Polską aż do 1989 roku zamknął drzwi, natomiast ją Detroit przerażało, zaś trudne przeżycia emigracyjne współtworzyły relację sprzężenia zwrotnego z pamięcią krzywd, jakich doznawała tak w komunistycznym państwie zwącym się Polską Ludową z jego częstym (w kręgu władz partyjnych, a czasem pośród ludu) antysemityzmem i biurokracją (np. aby móc legalnie wywieźć tłumaczenie aktu ślubu jej rodziców, trzeba było zdobyć trzynaście pieczątek z podpisami urzędników oraz tyleż opłat uiścić), jak też od konkretnych. napotkanych Polaków (celnicy z Zebrzydowic byli wręcz sadystami).

Jakkolwiek nie podważając znaczenia losu jako determinanty dróg życia pomarcowych emigrantów, należy zarazem wskazać, że obydwoje już w punkcie wyjścia różnili się postawami wobec rodziców: ona emigrowała ze starszymi ludźmi, którym trudno bywało odnaleźć się w amerykańskich realiach i którymi do końca opiekowała się, on zaś jakiegokolwiek podobnego ograniczenia nie doświadczał, gdyż rodzice zostali w Polsce. Kiedy zaś również po latach wyemigrowała jego matka, jedynym jego zmartwieniem z tym związanym była obawa przed swoiście ciążącą matczyną opieką.

Chociaż obydwoje emigrowali jako studenci początkowych lat studiów (ona – elektroniki na Politechnice Wrocławskiej, on – prawa na Uniwersytecie Warszawskim), jednak to nie odmienne kierunki edukacji determinowały ich „niezgodnie zgodne” postawy wobec emigracji, lecz zasadniczo różne sytuacje osobiste: on – emigrował sam (matka i starszy brat do czasu pozostali w Polsce) i nie był związany z jakąkolwiek dziewczyną pozostawioną w kraju, ona – wyjechała wspólnie z rodzicami (którym z racji wieku trudno było pokonywać wielorakie bariery – począwszy od językowej) i emocjonalnie pozostawała związana z kochanym polskim chłopakiem[9].

Ze wspomnień Baral i Fogelmana wyłaniają się dwa odmienne obrazy pomarcowej emigracji studenckiej młodzieży, przy czym najogólniejszą więzią jakże różnych ich osobowości pozostaje świadomość krzywd, jakie wyrządzano polskim (przecież od stuleci!) Żydom. Obydwoje swe emigracyjne ja postrzegają tak w kontekście rodzinnym (dziadkowie – rodzice – dzieci – wnuki), jak też historycznym. Żydom ocalałym z holokaustu dokonanego przez Niemców udało się cudem przeżyć II wojnę światową – tak na terenach okupowanej przez Rzeszę niemiecką Polski, jak też na ziemiach azjatyckiej części sowieckiego państwa – by po 1945 roku stawać się ofiarą antysemickich postaw i działań ujawnianych, jak tego doświadczyli autorzy wspomnień, tak pośród rdzennie polskiej, przejawiającej takie postawy, społeczności, jak i w kręgu autorytarnej władzy partii komunistycznej, zwącej się Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą.

Dla niej przeżycia zmuszonej do emigracji obywatelki Polski jako państwa komunistycznego, PRL, jeszcze po czterech dziesięcioleciach pozostają niezabliźnioną raną, on przeciwnie – wyjechawszy, od razu zamknął za sobą krajową przeszłość i bez bolesnej pamięci wkroczył w emigracyjny świat.

Dla Baral pamięć marca 1968 roku to jakby kamień węgielny wspomnień z całego półwiecza jej życia, przeciwnie Fogelman – gdzież jego przeżyciom z Pałacu Mostowskich czy też na studenckim obozie wojskowym do późniejszych komicznych przygód w Stanach Zjednoczonych, Europie Zachodniej, Związku Sowieckim i w Nepalu. Toteż dla niej przyjazd do Polski nawet po dziesięcioleciach, jeszcze w roku 2010, wciąż będzie trudnym wyzwaniem emocjonalnym, dla niego – wraz z nadejściem transformacji ustrojowej 1989 roku – okazuje się czymś bezproblemowym.

W Nowym Jorku od razu poczuł się Fogelman jak ryba w wodzie; jedyną barierę, językową, szybko pokonał, toteż jego asymilacja była poniekąd bezproblemowa. Przeciwnie Baral: także dla niej język angielski nie był przeszkodą, natomiast ciążyła świadomość bycia emigrantką. Dopiero daremna próba znalezienia pomocy przed molestowaniem pracodawcy doprowadziła do zrzucenia tego ciężaru:

„Wyzwalam się od zależności, od pokory i upokorzenia, od wdzięczności za pomoc, od akceptowania tej pomocy, od grzeczności, od łaski…” (s. 148).

Każda z tych jej negatywnych emocji Fogelmanowi pozostawała może nawet nieznana: do czasu uzyskania studenckiego stypendium nowojorskie wujostwo zapewniali mu lokum i utrzymanie; zamiast pokory odczuwał dumę kolorowego ptaka; wdzięczności dla USA za pomoc dla polskiego emigranta nie odczuwał, gdyż była ona egoistyczna (przecież stypendia, zwolnienia z uniwersyteckich opłat oraz inne formy pomocy materialnej pozostawały jedynie wyrachowaną formą wchłaniania przez bogatą elitę potencjalnych przywódców społecznego sprzeciwu biedniejszych); żadnej pokory – kiedy okazało się, że kuzyn Avron to współwłaściciel klubu baseballowego, wówczas Fogelman poszedł na mecz po to, „by nasycić moje ego” (s. 256).

Bodaj tylko jeden raz poczuł się nieswojo: kiedy amerykański sędzia wskazał mu, że analogiczną argumentację dwukrotnie wykorzystał (tzn. raz za wrogim przejęciem jednej firmy, drugi raz – przeciwko wrogiemu przejęciu innej firmy), jednak ta samokrytyczna refleksja nie była jakkolwiek uwarunkowana emigranckim statusem zwycięskiego prawnika, lecz wyłącznie uświadomionym mu przez sędziego problemem z etyką zawodową.

Inna ważna różnica pomiędzy obojgiem emigrantów. Fogelman bywał nawet poniekąd samobójczo przebojowy i dlatego na przykład podjął pracę na stanowisku asystenta badawczego w jednej z czterech największych książnic na świecie, to jest Nowojorskiej Bibliotece Publicznej (jednak już po tygodniu, wskutek przez niego zawinionej komedii pomyłek, został wyrzucony). W porównaniu z nim Baral mogłaby wydawać się kimś życiowo wycofanym? Nie. Ona również potrafiła zaskakiwać. Debiutujący w amerykańskim sądzie początkujący prawnik Fogelman wygrał sprawę, w której według jego przełożonych i zarazem pracodawców był skazany na przegraną (i jedynie dlatego mu ją powierzono). Podobnie, chociaż w mniejszej skali, Baral umiała dowieść tego, że nie wolno jej lekceważyć:

[W Detroit] nowa ciocia Ruth, żona Ruby’ego, polubiła mnie. Zabrakło jej kiedyś czwartego do brydża, a ponieważ bąknęłam, że gram, zaprosiła mnie, bez specjalnych oczekiwań, ot, żeby zająć krzesło przy jednym z pięciu czy sześciu stolików. Kiedy jednak wygrałam turniej, zauważyli, że istnieję (s. 138).

Ten swoisty i jeszcze tylko skromny pokaz podmiotowości był jedynie zapowiedzią potencjału skrywanego przez emigrantkę.

O ile sukcesy zawodowe autorki Zapisków z wygnania przynajmniej można porównywać z tymi odnoszonymi przez autora Warto żyć, to on w świecie kultury i w świecie polityki jednak górował nad nią. Fogelmanowi było bowiem dane, w zróżnicowanym zakresie (powierzchownie na ogół, niekiedy zaś głębiej), poznawać plejadę słynnych postaci:

– Jimmy Hendrix w Nowym Jorku podarował mu tort sernikowy,

– Mick Jagger klepnął po ramieniu i wypił drinka, – Jerzy Grotowski przez kilka dni był przez niego oprowadzany po metropolii i dyskutowali o teatrze,

– był też słuchaczem wykładu, który prowadziła Julia Kristeva[10],

– Włodzimierz Wysocki w Moskwie (przez Fogelmana podziwiany na scenie w Mistrzu i Małgorzacie, Hamlecie oraz Wiśniowym sadzie) „zaprosił paru przyjaciół do siebie” i wówczas w jego moskiewskim mieszkaniu autor Warto żyć poznał swą późniejszą rosyjską żonę,

– pomarcowy emigrant w Paryżu osobiście i zdecydowanie polemizował ze „starszym panem w okularach” (w końcu Jean-Paul Sartre usłyszał „Rozumiem więcej niż pan!” [s. 82] – ostatecznie to Fogelman poznał, czym jest socjalizm i ku czemu prowadzi…),

– w londyńskim teatrze swoim wyglądem („obdarte dziwadło ze sterczącymi włosami siedzące w pierwszym rzędzie”) rozśmieszył Glendę Jackson i to on przez nią był oklaskiwany (s. 279-280) ,

– w Warszawie było mu dane zagrać małą rolę w Pianiście Romana Polańskiego.

Polityka? Starania Fogelmana o zgodę sowieckich władz na wyjazd żony z ZSRS wspierały tak znaczące postacie amerykańskiego państwa, że sprawa została szczęśliwie zakończona dzięki ich oficjalnym oraz prywatnym prośbom. Co więcej: autor Warto żyć znalazł się wśród „niewielkiej grupy młodych harwardzkich neokonserwatystów” zaproszonych do Białego Domu przez Ronalda Reagana. Poprzez amerykańskich krewnych osobiście poznał cały prezydencki klan Bushów.

Obydwoje, Baral i Fogelman, stali się ludźmi nieprzeciętnych sukcesów zawodowych, jednak podążali do nich odmiennymi drogami. On w amerykańskiej elicie prawniczej niekiedy działał z tupetem – na przykład jako odnoszący sukcesy prawnik nie skrywał, że chce zostać partnerem w zatrudniającej go kancelarii (kiedy mu odmówiono – przeszedł do konkurencji: z siedzibą w tym samym biurowcu, tyle że o cztery piętra niżej). Ona zaś postępowała inaczej, tzn. bez torowania sobie drogi rozpychaniem się łokciami, a jednak osiągała sukcesy przynajmniej porównywalne:

Baral:Fogelman:
Dyrektor w firmie Olivetti.   Wiceprezes firmy elektronicznej Sycor[11].   Szef sekcji programów specjalnych w firmie Durango Założycielka własnej firmy Two Way-Consulting (zajmującej się mariażem amerykańskiej technologii i europejskich rynków).   Założycielka własnej firmy designerskiej SABINA Marble[12].Prawnik w elitarnej firmie Choate, Hall & Stewart.   Partner w elitarnej firmie prawniczej Fine & Ambrogne.   Partner zarządzający biurem w Brukseli wielkiej firmy prawniczej Hunton & Williams.

Doprawdy długo można spierać się o to kto – Baral czy Fogelman – odnosi większe sukcesy zawodowe? Jakakolwiek byłaby odpowiedź, w kontekście pomarcowej emigracji jedna różnica między nimi powinna zostać wskazana: poproszony przez innego pomarcowego emigranta (ekonomistę Romana Frydmana), autor Warto żyć osobiście zaangażował się w to, co jest nazywane polską transformacją ustrojową i przynajmniej po części powrócił do kraju, z którego niegdyś wyemigrował[13].

Przeciwnie autorka Zapisków z wygnania: chociaż żyje pomiędzy San Francisco (dom) a Sztokholmem (miejsce pracy męża), obecność w Polsce wciąż jest wyzwaniem ponad siły:

Mam wobec Polski uczucia skomplikowane. Chciałabym – bardzo bym chciała – patrzeć na Wrocław, na Polskę, z ciepłym uczuciem, przeznaczonym dla miejsca urodzenia i młodości. Chciałabym czuć sentyment i wzniosłość patriotyzmu, chciałabym, żeby mnie radowało drzewo, które nadal stoi przed moim wrocławskim domem, żeby prawdziwy postęp i sukcesy Polski były w pewnym sensie i dla mnie ważne, żebym mogła zachować z Polską więź, żebym w jakiś sposób tam należała. Chciałabym, ale nie potrafię. Był czas, kiedy miałam nadzieję, że Polska wyciągnie do nas rękę, że w skrzynce pocztowej znajdę polski paszport i jakieś słowo, choćby: wybacz.

Ta książka powstała przypadkiem, na skutek zbiegu okoliczności. Może jest rozliczeniem mojego polskiego życia? Kiedyś tam mieszkaliśmy, przynależeliśmy tam i było nam z tym dobrze. Potem nas wyrzucili.

* * *

W Wenecji byłam wielokrotnie (s. 162-163).

Ten passus, zamykający Zapiski z wygnania, „przetłumaczony” z autorskiego trybu przypuszczającego na czytelniczy orzekający, brzmi następująco: ‘rodzinnego miasta i kraju nie darzę ciepłymi uczuciami, nie wywołują one we mnie sentymentalnych czy patriotycznych emocji, więź z nimi została nieodwracalnie zerwana; toteż wolę odwiedzać Wenecję niż Polskę’.

Nieskrywany jest przez Baral jej spór z Polską, rozumianą jako państwo jednoznacznie antysemickie, które wyrządziło krzywdy i ich nie naprawiło (problem obywatelstwa i paszportu). Może nawet pozwala to zapytać: czy nie jest ona zbyt, a w uogólnieniach niesprawiedliwie pryncypialna w oczekiwaniu naprawy wyrządzonych krzywd, za które spontanicznie wini (tak to odczuwając) wszystkich Polaków jako społeczność i całą Polskę jako kraj, a nie rozpoznaje uwikłania antysemickiej nagonki z marca 1968 w wewnętrzne spory rządzącej partii komunistycznej, oraz nie widzi pośród Polaków otwartości i zrozumienia, a podczas wojny ofiarności dla Żydów, czasem heroicznej (jak w przypadku rodziny Ulmów, wymordowanej przez Niemców za pomoc okazywaną współbraciom żydowskim), dostrzegając tylko przejawy antysemityzmu i odczuwając go jako postawę powszechną? Czy nie byłaby, oddana emocjom a nie rozważnej analizie, zanadto zapiekła w bólu?

 Przeciwnie Fogelman: pamięć dawnych i nawet tych wciąż wyrządzanych polskim Żydom krzywd nie determinuje w nim uogólnionych antypolskich emocji negatywnych.

Uderza może ważna, może zaś znikoma różnica: dla Baral wywiezione z Polski rodzinne pamiątki mają ogromne znaczenie emocjonalne[14] – dla Fogelmana jedynym problemem z jeszcze krajowymi rzeczami okazują się wyłącznie dwie tekturowe walizki, które po dwudziestu siedmiu latach wpierw krajowego szmuglu jego matki, a następnie własnych podróży po całym świecie zwyczajnie się rozpadły.

Z czym wiązać tę różnicę postaw wobec rodzinnych pamiątek: z tym, że ona była kobietą, on zaś mężczyzną?
W tym punkcie stajemy przed granicą, która oddziela interpretację od stereotypów płci[15].

Obydwa wspomnienia – Zapiski z wygnania i Warto żyć – poniekąd prowokują do uogólnień, na przykład również tych obyczajowych. Pierwsze są może nawet ‘purytańskie’[16], gdyż Baral pozostaje małomówna: w jej życiu był (jeszcze w Polsce) chłopak Jacek, potem wyłącznie wspomniany pierwszy mąż, na koniec szerzej przedstawiony drugi mąż. I dzieci oraz dzieci dzieci. Tygodnie pracy w rzymskim biurze HIAS czy też kilkutygodniowa podróż autostopem z polskimi braćmi wzdłuż i wszerz Włoch – próżno szukać czegokolwiek o chłopakach bądź mężczyznach jako tych, którzy wywoływali poruszenie jej kobiecego serca. Wyłączny problem erotyczny to molestowanie seksualne kreślarki przez pracodawcę (pracownia architektoniczna w Detroit).

Natomiast Fogelman jest ‘bezpruderyjny’:

– jeszcze z licealistą cnotę traciły warszawskie Żydówki,

– kolonie Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce były również miejscem erotycznej edukacji,

– stojący przy pisuarze Hendrix miał kuśkę długą „na pół metra”,

– swatana Fogelmanowi córka nowojorskich piekarzy Sara chętnie oddawała się okolicznym Włochom,

– dwaj nowojorscy chasydzi wytrwale dyskutowali nad odpowiedzią na pytanie o to, czy Prawo zezwala na masturbację,

– podczas wieczoru autorskiego

Auden spojrzał na nas, uśmiechnął się i zaczął od wiersza, który zadedykował swojemu nieżyjącemu już kochankowi:

Your prick is the architect of my asshole

[W wolnym tłumaczeniu: Twój fiut to architekt mojej dupy] (s. 114),

– zesłany do Magnitogorska i pracujący w kuchni wujek Szłojme pewnego dnia usłyszał rozkaz „rzuć te gary, od dziś będziesz wykonywać zadanie specjalne…”, co wiązało się z tym, że „w domu dziecka pracowały wdowy wojenne, stęsknione męskich ciał” (s. 303).

Czy jednak ‘purytańskie’ wspomnienia Baral i ‘bezpruderyjne’ Fogelmana mogą być czytane w tak szerokim kontekście, jak obyczajowe postawy pomarcowych emigrantów? Przecząca odpowiedź wydaje się podobnie bezdyskusyjna jak ta na inne pytanie: czy „niezgodną zgodność” ich emigracyjnych losów oraz postaw wobec Polski można uogólniać?

Ostatecznie obydwoje to tylko cząsteczki w świecie pomarcowej społeczności współtworzonej przez tych ponad jedenaście tysięcy Żydów, którzy w latach 1968–1969 wyjechali z komunistycznej Polski w następstwie działań rządzącej partii i wynikłej stąd atmosfery. Im szersze uogólnienia, tym łatwiej o przekraczanie granic oddzielających interpretacje od nadinterpretacji.

Bibliografia:

I. Źródła:

  1. Sabina Baral: Zapiski z wygnania. Kraków – Budapeszt, Wydawnictwo Austeria, 2018.
  2. Lejb Fogelman: Warto żyć. Rozmawia Michał Komar. Warszawa, Czerwone i Czarne, 2018.

II. Opracowania:

  1. Dariusz Stola: Emigracja pomarcowa, Warszawa 2000.

Dariusz Stola: Kampania antysyjonistyczna w Polsce
1967-1968
. Warszawa 2018.


[1] Halina Janaszek-Ivaničkowa: O współczesnej komparatystyce literackiej. Warszawa 1980, s. 16. Nie miejsce tu, by jakkolwiek podjąć pytanie o naukowy czy też jedynie naukowopodobny status literaturoznawstwa.

[2] Taka kolejność pozostaje uzasadniona jedynie chronologią, tzn. tym, że Zapiski z wygnania są zwieńczone przemówieniem ich autorki „Przeszłość nigdy nie umiera” (wygłoszonym 8 IX 2010 we wrocławskim ratuszu podczas spotkania uczestników zjazdu koleżeńskiego absolwentów VII LO im. Szolema Alejchema we Wrocławiu).

[3] „[W 1953 roku w Legnicy ] na wszystkich [żydowskich] spółdzielców padł blady strach. […] Z jednej strony świeża była pamięć o pogromie kieleckim i tym polskim chłopcu, który przysięgał, że porwali go Żydzi, choć tak naprawdę pojechał do krewnych na wsi. Z drugiej – dopiero co władze sowieckie, a za nimi polskie wypowiedziały wojnę syjonizmowi jako śmiertelnemu wrogowi komunizmu. Kto dziś w Polsce pamięta o „sprawie lekarzy”? Wojna z syjonizmem, czyli po prostu wojna z Żydami. Z jednej strony m ł o t UB, z drugiej – k o w a d ł o inicjatywy oddolnej”. Lejb Fogelman: Warto żyć. Rozmawia Michał Komar. Warszawa, Czerwone i Czarne, 2018, s. 298; podkr. wł. – K. O.

[4] „Moi biedni rodzice głowili się nocami, a w ciągu dnia biegali po sklepach i płacili słone łapówki, żeby te kilka groszy [tj. pieniądze pozostałe po sprzedaży rodzinnego dobytku i uiszczeniu wszystkich opłat] na coś sensownego wydać. W sklepach, do których przedtem mało kto zachodził, niezauważane dotychczas ekspedientki nagle robiły się ważne, niedostępne i kosztowne.

– Pani kierowniczko… A kiedy? A ile? Chętnie wynagrodzimy…

Nic się nie udawało bez łapówek”.

Tamże, s. 47.

[5] Sabina Baral: Zapiski z wygnania. Kraków – Budapeszt, Wydawnictwo Austeria, 2018, s. 174.

[6] „Na tle całości emigracji z PRL lub ogółu ludności Polski emigranci pomarcowi byli grupą niezwykłą. Przede wszystkim rzuca się w oczy bardzo wysoki poziom wykształcenia: odsetek osób z wykształceniem wyższym i studentów był wśród nich 8 razy większy (!) niż wśród ogółu mieszkańców Polski. Najliczniej byli reprezentowani inżynierowie, lekarze, osoby z wykształceniem ekonomicznym i humanistycznym […]. Do jesieni 1969 r. podania o zgodę na wyjazd złożyło blisko 500 wykładowców i naukowców-badaczy, w tym wybitne i znane postaci nauki. Wśród emigrantów było też 200 dziennikarzy i redaktorów – w tym 15 redaktorów naczelnych lub ich zastępców, ponad 60 pracowników radia i telewizji, blisko 100 muzyków, aktorów i plastyków – w tym 23 aktorów i reżyserów Teatru Żydowskiego z jego dyrektorką, słynną Idą Kamińską na czele, oraz 26 filmowców. Tak wysoki udział inteligencji był skutkiem nie tylko wysokiego jej odsetka wśród polskich Żydów ale i wybitnie antyinteligenckiego tonu kampanii marcowej. Trudno jest przecenić straty, jakie Polska poniosła w skutek tak znacznego odpływu kapitału ludzkiego, do czego jak najbardziej adekwatny jest termin ucieczka mózgów”. Dariusz Stola: Emigracja pomarcowa, Warszawa 2000, s. 10; por. Dariusz Stola: Kampania antysyjonistyczna w Polsce 1967-1968. Warszawa 2018.

[7] Siedziba Komendy Stołecznej Policji w Warszawie przy ul. Andersa – wówczas: Milicji Obywatelskiej przy ul. Nowotki [przyp. Red.].

[8] Por. s. 44. Z Pułtuska pochodziła rodzina matki Fogelmana.

[9] „[Do Detroit] od Jacka przychodzą listy pełne nadziei, energii i planów. […] W końcu przestaję pisać do Jacka, skoro nie wiem, co i po co. Trochę płaczę po nocach… Cena wygnania, jeszcze jedna”. Sabina Baral: Zapiski z wygnania, s. 118.

[10] „Poszedłem na jej wykład połączony z dyskusją. Było sporo słuchaczy, bo to sławna semiotyczka z Paryża, związana z „Tel-Quel”, koleżanka Rolanda Barthes’a, Michela Foucaulta i [reżysera] Jeana-Luca Godarda. A semiotyka uchodziła wtedy [w 1972 roku] za naukę, która obiecuje ludzkości obietnicę prawdziwego oświecenia.

Kristeva poświęciła wykład poezji pastoralnej. Zaczęła jakoś tak: tu Dafnis, tam Chloe, pagórki, na których pasą się śliczne, białe owieczki, pomiędzy pagórkami strumyk, w jego zwierciadle drgają promienie uśmiechniętego słońca, po prostu idylla… Zawiesiła głos, ogarnęła słuchaczy surowym spojrzeniem i oznajmiła, że przechodzi teraz do fazy dekonstrukcji, z której wynika, że strumyk to mocz, pagórki to wzgórek łonowy, pasące się na nim owieczki to mendy… Ktoś za moimi plecami zaciekawił się i poprosił o głos: – Najmocniej przepraszam, czy my tu mówimy o piździe?…

Kristeva ucieszyła się: – Ależ tak, to jest istota procesu dekonstrukcji.

W dyskusji nie wziąłem udziału, lecz metoda zaprezentowana podczas tego wykładu wydała mi się interesująca z powodów praktycznych” (s. 109-110).

Por. s. 111–112 (tamże spór dwóch upadłych chasydów wokół „różnicy między stosunkiem przerywanym a waleniem gruchy”, a ponadto Fogelmana tegoż problemu „semiotyczna interpretacja, która choć literalna, miała charakter dekonstrukcyjny”).

[11] „Zarządzałam wielkimi budżetami, pisałam programy tak dobre i niezwykłe, że powierzono mi tworzenie kodów wewnętrznych w najważniejszych wtedy mikroprocesorach Intelu: 8008 i 8080” (s. 152).

[12] „[…] w krótkim czasie nazwa „SABINA Marble” stała się synonimem elegancji, prestiżu i dobrego gustu. Listy moich klientów można było pozazdrościć, same tuzy: prezesi firm, sklepy Armaniego w USA i Holt Renfrew w Kanadzie, Martha Stewart, Steve Jobs, David Packard… Wygrywaliśmy wszystkie konkursy, dostawaliśmy mnóstwo nagród, między innymi słynną CotY [wykonawca (zleceniobiorca) roku] dla najlepszego architekta i wykonawcy wnętrz w Ameryce. Czasami podczas dorocznego wręczania nagród za design wchodziłam na scenę cztery lub pięć razy” (tamże).

[13] Szerzej o tym na witrynie internetowej: http://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,21862819,lejb-fogelman-moge-w-polsce-umrzec-ale-nie-jestem-tu-na.html; Onet rano: Fogelman (dostęp: 10 V 2018).

[14] „Największymi skarbami w naszym bagażu były pamiątki po babci Goldman – srebrne sztućce i mosiężne świeczniki, wyznaczające rozdziały rodzinnej historii” ( s. 125).

[15] Przepastność problematyki zasygnalizowanej tym pytaniem można choćby punktowo zilustrować następującym cytatem:

„Jak z jednej strony wykazać, że kobieta jest podmiotem, który mówi coś istotnego o sobie, odnajdując podstawę swego mówienia w sobie samej, z drugiej zaś tak sformułować jej podmiotowość, aby nie była jedynie transpozycją kategorii pojęciowych odnoszonych do tej pory [tj. przed gender studies] do męskiego podmiotu?

Tak sformułowana kwestia różnicy seksualnej jest problemem sensu stricto filozoficznym. Stanowi on równocześnie poważne wyzwanie pod adresem dotychczasowej tradycji filozoficznej, gdzie pojęcie podmiotu wiązano praktycznie wyłącznie z tym, co męskie”. Paweł Dybel: Zagadka „drugiej płci”. Spory wokół różnicy seksualnej w psychoanalizie i feminizmie. Kraków 2012, s. 88.

[16] Wyrazy ‘purytańskie’ oraz (nieco dalej) ‘bezpruderyjne’ powinny być czytane w kontekście tego, że to słowa stwarzają znaczone nimi rzeczy (co można unaocznić choćby tym najprostszym przykładem, w którym słownictwo nierozerwalnie splata się z wartościowaniem gradacji: ktoś jest wytrwały? – uparty? – namolny? – czy, nieelegancko mówiąc, upierdliwy?!).