Lata późne a piękne. O siedleckiej Nagrodzie Złotego Jacka – z melancholią

1. Nagła radość

Szanowna Pani Profesor, obecna tu jako Prezes Siedleckiego Towarzystwa Naukowego[1].

Szanowni Państwo.

Bardzo dziękuję za tak miłe, a – powiem wprost – nagłe i niespodzianie radosne wyróżnienie, które tu w Siedlcach całkiem mnie zaskoczyło, bo…. nie spodziewałem się znaku pamięci w roku mego siedleckiego jubileuszu. To jest pierwszy taki znak pamięci w tym mijającym powoli roku 2018.

Nagroda Złotego Jacka to zaszczyt. A także dowód, że moja praca w tym mieście jest jednak, wbrew pozorom, dostrzegana i doceniana. Gest uznania i pamięci uczynił – społeczny ruch naukowy, zawsze tu mocny i żywy.

Siedleckie Towarzystwo Naukowe wyróżniło w mojej osobie – tak to pojmuję – bezinteresowny entuzjazm i trud oddany temu środowisku, wysiłek wpisany wprawdzie w etatową pracę zawodową, a zawierający też w sobie ogniwo pozaetatowych i, powiem wprost, darmowych działań społecznych. To moja praca dla kultury naukowej w Siedlcach, dla humanistyki, także dla inteligencji jako warstwy społecznej.

2. Trojaki jubileusz

Mija 20 lat, odkąd docieram z domu do Siedlec dla pracy naukowej, dydaktycznej, wszelakiej. Taki prywatny jubileusz pracy siedleckiej, pierwszy pośród moich trojakich teraz jubileuszy…

Nagroda Złotego Jacka to także pierwszy przejaw pamięci o tym ze strony środowiska siedleckiego, miły i wzruszający. Raz jeszcze, od serca, dziękuję.

Zanim podjąłem tu pracę akademicką, byłem w Siedlcach tylko raz, jadąc, chyba w lipcu 1986, jednodniowo, z Warszawy do Kodnia, z przesiadką siedlecką. Majaczą mi z tego czasu lokomotywy parowe na dworcu kolejowym w Siedlcach, także bar dworcowy, gdzie jadłem bodaj, nazwaną tak, grochówkę podlaską, potem podróż przez Terespol aż po Kodeń i tam obraz Matki Boskiej, opisany w powieści Zofii Kossak Błogosławiona wina.

 Zatem długie i trwałe moje, ale aż po dziś bez noclegów, pobyty w Siedlcach nastąpiły od czerwca 1998, to jest od dwudziestu lat, kiedy skusił mnie ówczesny Dyrektor Instytutu polonistyki na dzisiejszym Uniwersytecie w Siedlcach, teoretyk literatury profesor Antoni Chojnacki, znany mi już długo wcześniej z Uniwersytetu Warszawskiego – prosząc, abym podjął pracę etatową na tej maleńkiej wtedy i bardzo młodej uczelni. Mówił także w imieniu Rektora, którym był wtedy profesor Lesław Szczerba, zasłużony dla otwierania uczelni na studentów niepełnosprawnych. Długo trwały nasze ówczesne rozmowy. Byłem oporny, ale dałem się w końcu przekonać i podjąłem stałe odtąd dojazdy jako profesor polonistyki siedleckiej.

Pamięta się wiele po latach. Pierwsze spotkania z nowymi kolegami, jakiś spontaniczny klimat ciepła i prostej ludzkiej życzliwości. Z radością i nadzieją docierałem odtąd na wykłady do Siedlec. I z dumą opowiadałem wokół, w Warszawie i poza nią, w jak miłym środowisku ludzkim się znalazłem.

I tak wykłady, własny Zakład w polonistycznym Instytucie, studenci, a z czasem też doktoranci, którym otwierałem przewody doktorskie na uprawnionych do tego uczelniach. Pamiętam wszystkich wypromowanych, ośmiu już, doktorów.

Przyjąłem potem propozycję, by zostać Dyrektorem Instytutu i przez dwie kadencje pełniłem tę dręcząco trudną funkcję, dbając, jak umiałem, o tę młodą polonistykę, jej pracowników, których broniłem skutecznie przed licznymi zakusami zwolnień, a zatrudniając też wielu badaczy nowych. Był to iście morderczy trud.

Nie zwolniłem nikogo z pracy, a zatrudniłem wielu, w toku prac dyrekcyjnych pozyskując specjalistów z rozmaitych dyscyplin wiedzy o literaturze, języku i kulturze – w trybie takiego kształtowania filologii polskiej w Siedlcach, by rozkwitła naukowo w duchu polonistyki najszerzej pojmowanej a otwartej na kulturę i świat. Pamiętam wszystkich wtedy zatrudnianych.

Tak się umacniała filologia polska na uczelni siedleckiej jako ośrodek dydaktyczny, ale zwłaszcza, co podstawowe, ośrodek badań – polonistyka otwarta, w naszych intencjach zawsze twórcza intelektualnie, prawdziwie, jak tego chcieliśmy, uniwersytecka, choć siedlecka uczelnia dopiero zmierzała w stronę uniwersytetu. Ważna jest polonistyka wszechstronna, skupiona wokół fascynująco pięknej literatury i budującego naszą tożsamość języka, a otwarta też na porywające dzieje kultury jako takiej, w tym kultury śródziemnomorskiej, która jest duchowym domem Europejczyka, więc też Polaka i siedlczanina. Taką rozległą formację polonistyczną staraliśmy się wtedy w Siedlcach umacniać.

Pracowało się z irracjonalną nadzieją, że to szybko zaowocuje.

Wszystko pośród własnej pracy badawczej, bo to fundament, ona jest najważniejsza. To będzie, za rok, drugi prywatny jubileusz: 40 lat pracy twórczej, naukowej. Tyle już czasu prowadzę interdyscyplinarne badania z historii literatury i kultury wszystkich epok, osobno z zakresu historii idei, w tym dziejów duchowości, zwłaszcza mistycznej.

Z tym wiążę kolejne dociekania, rozprawy, książki, aż po tę najnowszą, Rojny i gwarny blask kultury.

Stale mówiłem i mówię studentom, uczniom i… wszystkim, że rdzeń działań akademickich to praca twórcza, zawsze nienasycona i otwarta na dalsze poszukiwania i próby, w swej istocie oddana szukaniu prawdy, nie zaś gromadzeniu i podliczaniu rytualnych punktów parametrycznych… Tak też to ujmowała uczona, której dorobek niezmiennie szanuję, a z którą jako młody badacz zdążyłem jeszcze, u schyłku jej życia, korespondować, profesor Stefania Skwarczyńska, przed wojną we Lwowie, potem w obozie sowieckim w Kazachstanie, po wojnie na Uniwersytecie Łódzkim, świetny i nowatorski teoretyk literatury, a także autorska trafnego eseju Etos badacza.

Ośrodek egzystencji badacza – powtarzam z uporem – to praca twórcza, nie dydaktyka i nie kondycja nauczyciela.

Z tym też związany trzeci prywatny jubileusz, bo oto 30 lat ma interdyscyplinarny periodyk humanistyczny „Ogród”, teraz afiliowany przy Instytucie polonistyki na Uniwersytecie siedleckim. Jako współtwórcaredaktor naczelny „Ogrodu” widzę go zawsze jako pismo ściśle związane z moją, naszą pracą badawczą.

Pismo to trwa z takim trudem, z jakim trwa badacz, ale pokonuje przeszkody, poskramia trudności… Zamiera i gaśnie, to znów rozbłyska nowym numerem, cichnie, to znowu brzmi tekstami w kolejnym zeszycie. Zmienny, w sumie, skład Redakcji, odmienne okładki, inne założenia typograficzne – ale współtworzę ten periodyk już nieprzerwanie 30 lat jako, wedle założeń wypowiedzianych na progu, interdyscyplinarne pismo humanistyczne, które odsłania długie trwanie tradycji Zachodu od antyku po dziś, dając zapis i przejawy stałego myślenia o tym.

Długie trwanie, owa longue durée, jak to określał wybitny francuski historyk idei Fernand Braudel – oznacza tu nas, Europejczyków, zadomowienie pośród przeszłości. Francuska filozofka Simone Weil określała – wobec grozy II wojny światowej, którą jako Żydówka odczuwała ze szczególną mocą – osadzenie egzystencjalne współczesnego człowieka jako krzepiące zakorzenienie, l’enracinement.

Pismo „Ogród” ponawia idee długiego trwania i zakorzenienia, ujmując je jako wartość dla kultury Zachodu. Głosimy to pokonując mnogie trudności. Habent sua fata scripturae. Pismo, choć afiliowane przy Instytucie polonistycznym, zostało nagle skreślone z planu wydawniczego siedleckiej uczelni, a jego nowy numer ukazał się latem, bo opłaciła edycję z prywatnej składki Redakcja, w tym ja, sięgając po fundusze własne na zdrowie, to jest na płatne zastrzyki w gałkę oczną, ratujące wzrok. Bez tej składki nie byłoby nowego numeru.

3. Wielkie nadzieje

Wszystkie te dawne nadzieje powróciły w pamięci latem 2017, w lipcu, w dniu pogrzebu profesora Chojnackiego na warszawskich Powązkach. Byłem tam, widząc pośród tłumu żałobników ledwie kilka osób z polonistyki siedleckiej żegnających swego emerytowanego, wieloletniego, Dyrektora, a nie widząc całej mnogości innych z uczelni, od badaczy polonistów po ówczesną władzę Instytutu (Dyrekcję), a i całego, małego i młodego, Uniwersytetu. Osób które, jak sądziłem, powinny przybyć przez wzgląd na dobry obyczaj i prostą ludzką przyzwoitość. Byliśmy tymczasem nad trumną tylko my z kręgu siedleckiej uczelni – ja, dwie panie profesor i nasza emerytowana sekretarka, pani Hania. Innych zabrakło.

Pomyślałem wtedy, że Siedlce to niewdzięczne środowisko.

Tkwi melancholia w tej dynamice odczuć: od pierwszych miłych spotkań po widmo tych nieobecnych mimochodem na pogrzebie. Od ciepłej wspólnoty po chłodną, bodaj wyspekulowaną, obojętność. Ale taką lekcję daje życie.

Tak jednak, w sytuacji granicznej, stają pytania podstawowe: o istotę Uniwersytetu, o ideę dociekań naukowych, o etos badacza. Zawsze warto pamiętać, jak trafnie opisała to w swym eseju Stefania Skwarczyńska.

Oto wyróżnia pracę akademicką twórczy trud. Oto podmiotem tej pracy jest wolna i obdarzona godnością osoba ludzka.

Nie byłaby zaś sensem pracy Uniwersytetu gra interesów, zawistna rozgrywka, życie dla punktów parametrycznych, dla kariery. To jest, nie powinna określać życia uczelni depersonalizacja, gdy osoba traci moc.

Nie warto, by dawne słowa „Witamy we wspólnocie” zmieniły się w okrzyk „Starzy na śmietnik”.

O tej potrzebie personalizmu nazbyt często się zapomina. Tymczasem istota nauki, a i rdzeń uniwersytetu to osoba i wolność, czyli wolna twórcza osoba. Praca badacza to nie jest gromadzenie punktów parametrycznych albo gra ambicji i zawiści. Praca badacza to samodzielna i trochę samotna, a – chciałoby się – pośród przyjaciół, droga do prawdy.

I owe „wielkie nadzieje” na pracę dalszą…. – że zacytuję tytuł mej ulubionej powieści Charlesa Dickensa.

4. Późne cele

O wszystkim tym myślę jako człowiek dojrzały wiekiem a młody duchem, który wbrew wszystkiemu a mimo, czasem, nie dosyć żwawego zdrowia – pracuje stale z tą samą energią duchową, mnogością pomysłów i zamiarów twórczych, działań pisarskich i edytorskich wychylonych ku przyszłości.

Spokój i radość wieku dojrzałego płyną stąd, że wszelkie złudzenia już się rozproszyły, zbędne ambicje wygasły, próżne zawiści zetlały. A pozostała ta sama droga do prawdy, może tylko wolniejsza, bo z czasem chodzi się gorzej albo kuśtyka.

Historyk sztuki Mieczysław Wallis w ulubionej mej monografii Późna twórczość wielkich artystów rysuje obraz zwycięskiej i twórczej starości u twórcy. Sędziwość nie oznacza tu bowiem zmurszałości, ale spokojną pewność powziętych celów i wybranej drogi. Tak pewni swego są opisani przez Wallisa artyści. To późny Rembrandt, kiedy maluje wstrząsające arcydzieło Powrót syna marnotrawnego, dzisiaj wiszące w Ermitażu w Petersburgu. Myślę o tym obrazie czytając, na nowo wciąż, wielką encyklikę Jana Pawła II Dives in misericordia, o Miłosierdziu Bożym, pojmowanym w odniesieniu do osoby ludzkiej. W tej encyklice hermeneutyka przypowieści biblijnej o synu marnotrawnym wiele znaczy. To także, w ujęciu historyka sztuki, późny, barokowy już, El Greco. Albo, jako pisarz, późny Goethe.

Dodam od siebie i polskie przykłady. Będą rozmaite. Może więc Jarosław Iwaszkiewicz z lat swoich sędziwych, jego wiersze i opowiadania, tomy Mapa pogody i, zwłaszcza, olśniewające, miłosno-muzyczno-oniryczne, Sny. Może wielkie do końca polskie pisarki XX wieku jako niezrównane autorki dzienników: Maria Dąbrowska i Zofia Nałkowska, do końca, do finalnego zapisu w zeszycie diarysty dające portrety, wciąż na nowo lśniącej i urzekającej, egzystencji. Filozof i miłośnik literatury Martin Heidegger opisał tekst literacki jako świadectwo bycia, ślad egzystencji. Miał chyba słuszność.

Stare polskie pisarki, Dąbrowska i Nałkowska, do końca i cierpliwie dawały naoczny ślad wartości życia takiego, jakie się, w jego pięknie i bólu, odczuwa. Ostatni gest drżącej ręki w dzienniku Dąbrowskiej to, niewyraźny już bardzo, zapis snu i był to sen o odnalezionym szczęściu dzieciństwa. A „wszystkie drzewa dzieciństwa stały na swoim miejscu” – stwierdziła z radością umierająca autorka Nocy i dni.

Zatem starość, „późność”, sędziwość to nic nagannego. Jestem wiernym entuzjastą Witolda Gombrowicza, zwłaszcza jego późnej, nomen omen, powieści metafizycznej Kosmos, którą tak mistrzowsko oddał w języku obrazów wielki Andrzej Żuławski w swym ostatnim, ujętym jak testament duchowy, arcydziele filmowym. Jednak wszelkie umizgi Gombrowicza wobec walorów młodości – były mi zawsze obce, wespół z tym splotem okrzyków „Młodości wiecznie naga, witaj!” w finale dramatu Operetka.

Nie młodość witamy u schyłku, ale starość witamy u schyłku i to z nią, z jej, teraz, wieczną trwałością, mamy zadanie się oswajać i to ją, późną dojrzałość, mamy pojmować w nowym stale blasku, tak bez końca, aż te epifanie metafizyczne zakończy, albo prześle na drugą stronę, śmierć, co już jest jednak intymną sprawą między człowiekiem a Bogiem.

Co jeszcze witam w późnych latach? Tę stałą potrzebę, by bronić własnego myślenia i stanowiska wobec ludzi zawistnych, zajadłych, bez empatii i chęci rozmowy. Czasem warto się rozstać, aby dalej iść twórczo własną drogą. Ale taką drogę życia jest mi dane przemierzać. Często wbrew mędrkom, pedantom, purystom, zoilom i komu tam jeszcze.

Tyle tu moich głosów, zapisków, dopowiedzi[2].


[1] To profesor Violetta Machnicka.

[2] Nagrodę Złotego Jacka, przyznaną mi przez Siedleckie Towarzystwo Naukowe za lata twórczej pracy naukowej, na jubileusz pracy tej 40-lecia – odebrałem w Siedlcach w październiku 2018.